Friday, March 31, 2017

Altmanowski statysta

Dziś nasz włoski współlokator zabrał mnie i mojego zamiennika - który dostał w międzyczasie kryptonim Chochlik Libido, ale o tym kiedy indziej - do czegoś w rodzaju domu kultury w małej podflorenckiej miejscowości. Ludzie robią tam zrzutkowe żarcie, a potem wyświetlany jest film. Za 8 euro dostajesz szklankę wina, 3-daniowy posiłek gotowany przez ochotników, oraz deser. No i wspomniany film.

Podobno takie kluby są popularne w całych środkowych Włoszech. Dawniej były miejscami spotkań lewicowców, ale teraz straciły polityczny charakter i ruszyły w kierunku aktywizowania lokalnych społeczności. Zresztą chyba dość skutecznie - przyszło ze 100 osób w przedziale wiekowym 25 - 70. Na koniec posiłku kucharze dostali od zgromadzonych gromkie brawa. Było to wszystko fajne, ciepłe i trochę rozczulające.

Film był o Aborygenach, głównie w języku aborygeńskim, z włoskimi napisami, więc w którymś momencie zaliczyłem kryzys i zległem na Chochliku. Po projekcji zaś znalazłem się w swoim własnym filmie. Włoski współlokator umówił się w tym domu kultury z tabunem swoich znajomych, którzy sprawiali nawiasem mówiąc wrażenie bardzo ciekawych - był m.in. dość estetyczny człowiek, który właśnie obronił doktorat z genetyki, hiszpański prawie-że-architekt z obroną w lipcu, tłumacz ustny mówiący po angielsku z manierą bogatego filmowego geja z San Francisco lat 70-tych, oraz para na przepustce z berlińskiego loszku (ale takiego dla grzecznych dzieci) - i którzy po filmie wylegli na ulicę pogadać po włosku przy papierosku.

Miasteczko już spało, ale miało oczywiście podświetlony kościółek niewiele młodszy od państwa polskiego, ładny pomnik jakiegoś kogoś, kocie łby, oraz latarnie, więc wyglądało jak scenografia. Chochlik Libido zniknął odbębnić przez telefon 347. odcinek swojej telenoweli, a ja zostałem na obrzeżach mgławicy Włochów i poczułem się jak u Altmana. Czasem zaglądałem sobie do baru, czasem odbijałem na rundkę wokół rynku albo zajrzeć do kolejnej uliczki, a włoski szwargot unosił się wokół mnie i opadał, siłą rzeczy bardziej jako tło niż dialog posuwający fabułę naprzód. W którymś momencie dopadło mnie Amstellowe "Ok, będzie z tego kiedyś fajne wspomnienie."


Niemniej bariera językowa jest niezłym kryptonitem. Podobno Jack White co jakiś czas robi sobie kolejne utrudnienie - np. wyjmuje jedną strunę z gitary, albo przestawia się na grę drugą ręką - żeby nieustannie się rozwijać i nie spocząć na laurach. Ja nie jestem Jackiem Whitem, więc ta impotencja zupełnie mnie nie motywuje. Ze swoim naręczem nagle zupełnie bezużytecznych słów czuję się jak dziecko przyglądające się dorosłym grającym w brydża. A pamiętające przecież, że w innym życiu zdarzało mu się ugrać szlema.

Zobaczymy. Może kompensacyjnie wyostrzy mi się uroda.

Ogólne impresje

Florencja jest miastem, w którym często dochodzisz do końca planszy.

Idziesz przed siebie, a tu nagle tory. I żadnego przejścia. Albo dom. A koło niego drugi. I tak przez kilometr. Żadnej furtki w kopule Truman Show.

Jeden taki koniec planszy jest tuż koło mojego mieszkania, co trochę ułatwiło mi wybór kierunku zwiedzania - w jednym leżała starówka, a w drugim dość realistycznie zróżnicowana ale równocześnie bardzo szczelna zapora z domów i torów, nad którą rozciągała się płachta z namalowaną scenografią Toskanii.

Jest też dość dużo treści zarezerwowanej dla użytkowników premium.

Po przyjeździe do miasta miałem do zabicia cztery godziny, więc spojrzałem na mapę i polazłem do najbliższego parku. Okazał się być terenem zamkniętym należącym do centrum konferencyjnego. Pobliska twierdza, którą wziąłem na celownik w drugiej kolejności, też była centrum konferencyjnym. W kolejnych dniach nie udało mi się wejść do parków będących w istocie: cmentarzem, Instytutem Krzyża Świętego (czymkolwiek jest), oraz terenem oddziału ortopedii florenckiego szpitala.

Udało mi się natomiast wejść do ogrodu jakiegoś urzędu ds. niepełnosprawnych, w którym była najmniejsza kamienna altanka (nie wiem jak to się nazywa, taka kamienna kopuła na kolumienkach; mój zamiennik stwierdził że to "wodopław" ale nie był w stanie podać żadnego uzasadnienia tej tezy) świata oraz zblazowana pani rzucająca pieskowi piłeczkę. Dotarłem też do jakiegoś zajebistego czegoś skąd jest piękny widok na wszystko (to oficjalna nazwa tej instytucji). Niestety pamiętam tylko, że było to nieopodal ulicy trydenckiej albo triesteńskiej. Było tam tak:


Nauczyłem się kilku fraz po włosku (umiem np. powiedzieć, że nie mówię po włosku), ale po kilku dniach doszedłem do wniosku, że lepiej po prostu od razu mówić po angielsku, bo skraca to ten cały balet zanim ustalimy CO Z TYM FANTEM ZROBIĆ.

Możliwe, że wrócę mahoniowy i smukły, bo wszędzie łażę na piechotę, ciągle wspinam się na jakieś psie górki, a interakcja z sektorem usług jest dla mnie na tyle stresująca, że zamiast chodzić do knajp jem przypadkowe rzeczy ze sklepu (dzisiejsze menu; kawałek suchej ciabatty, plaster wędliny, oraz kilka pomidorków). I jakoś nie jestem głodny. Najwyraźniej karmię się słońcem i poczuciem wyalienowania.

Mój zamiennik jest bardzo zabawny. Wyjeżdża do Warszawy robić badania do doktoratu. Dotychczas podążały tym torem:


Co chyba dość rzadkie w akademii jest też - z tego, co zaobserwowałem - wziętym praktykiem. Ma attention span psa z kreskówki, życie osobiste niewolnicy Izaury i praktycznie zero filtrów emocjonalnych czy werbalnych. Po paru godzinach kontaktu z nim czujesz się jak na lekkim rauszu i dostajesz bardzo przyjemnej głupawki. Zresztą zamiast opisu lepszy będzie przykład z życia, dosłownie sprzed chwili:

Ja: <mówię o czymś, nauczyłem się już nie przywiązywać do swoich wątków, więc nie pamiętam o czym>
Zamiennik, zupełnie bez uprzedzenia: I am going to fart now. <odchyla się trochę na łóżku>
Ja: ...did you seriously fart?
Zamiennik: No, I can't. Not like this.
Ja: Why not?
Zamiennik: Some kind of social blockade. <odwraca się do laptopa> "Hello Else..." Why is Linked In calling me Else? And asking me questions? I think I'm going to answer "NOT NOW" <krótka pauza> And now it wants me to start following my dead ex. <kolejna zmiana tematu>.

Niestety jutro wyjeżdża, podobnie jak anglojęzyczny Niemiec, z którym mieszkamy, pozostawiając mnie z bardzo miłym, ale nie do końca śmigającym po angielszczyźnie Włochem. Tym samym skończę tutorial i rozpocznę prawdziwą rozgrywkę. I think I am going to fart now.