Dziś wyjechała Pauli. Henning wyszedł wczesnym popołudniem i nadal nie wrócił. Andrea kilka godzin później wyjechał na weekend do Rzymu. Zostałem sam na gospodarstwie. Jest cicho, pusto i... no, co tu dużo mówić - bosko. Jutro zatęsknię, ale dziś łażę w dresach, puszczam głośno bąki i jem ciasto palcami.
No i w końcu mogę coś tu napisać.
Pauli przyjechała we wtorek. Pogoda popsuła się z okazji jej przyjazdu niemal z dnia na dzień i codziennie padał deszcz. Nie jakiś straszny, ale jednak w którymś momencie kupiliśmy od ulicznego pana parasolkę. Już się rozpada. Solidne chińskie rzemiosło.
(Właściwie to nie wiem, czy chińskie i trochę teraz mi głupio że taki tani pojazd zastosowałem, ale nie na tyle głupio żeby pójść sprawdzić, jakiej jest produkcji.)
Pomimo deszczu dużo chodziliśmy próbując - z różnym skutkiem - dopasować się do rytmu spożywczego Włochów. Te ich pory jedzenia knajpianego są naprawdę bez sensu. Zaliczyliśmy jedno całkowite odbicie się od zamkniętej kuchni, jedną dziuplę z pizzą na kawałki, jedną osiedlową knajpę dla localsów, w której udało nam się naprawdę nieźle zjeść (ja jadłem 'czarnego kutasa'*, który był faktycznie jakąś kiełbasą, która była faktycznie makaronem z tą kiełbasą w formie rozdrobnionej, więc mocno na wyrost ten kutas, ale przynajmniej mogli go umieścić w menu i poklepać się po plecach), dwa aperitivo - jedno naprawdę super, polecone przez Jakuba i drugie nie do końca super, ale i tak sycące - i knajpę w centrum otwartą w normalniejszych godzinach, bo turyści. W tej ostatniej obsługiwał nas staruszek, który pod koniec posiłku zatrzymał się przy nas, posłuchał chwilę naszego gaworzenia i płynną, prawie bezakcentową polszczyzną powiedział, że było mówić, że jesteśmy z Polski od początku, bo on bardzo lubi ten język ale nie ma okazji się nim posługiwać. Okazało się, że jego żona była Polką. Zmarła 4 lat temu i od tego czasu nie używa polskiego, a tęskni. Powiedział też, że na kolacje do tej knajpy przychodzi grupa 13 florenckich gdańszczan. Było to wszystko zupełnie niespodziewane i wzruszające. I odrobinę satysfakcjonujące z uwagi na siedzących obok Amerykanów, których to nagłe zupełnie niewłoskie szwargotanie wprawiło w lekkie osłupienie.
Jedliśmy też naprawdę super lody polecone przez Jakuba - mnie powaliły zwłaszcza takie z zieloną nutellą z pistacji. Zresztą ogólnie dość dużo czasu spędzaliśmy we trójkę, bo ta jego praca to jest jakiś kiepski żart i ciągle był wolny. Niestety potwierdził ostatnio, że to czyta, więc diagnoza tej śnieżynki pozostanie za paywallem.
Wieczorami piliśmy z Pauli drinki z podłego rumu i oglądaliśmy Drag Race. Przedostatniego dnia skończyła nam się Cola, więc uzupełniliśmy je sokiem wyciśniętym z pomarańczy, co zaowocowało najbrzydszą chyba cieczą, jaką kiedykolwiek piłem dla przyjemności. Błotnisty ściek rypał jednak równie dobrze jak najszlachetniejsze trunki, więc kto by się przejmował.
![]() |
| Zamknij oczy i myśl o Sailor Jerry |
Były głupawki, ale zapamiętałem tylko frazę "płochliwy jak papież", a nie mam zielonego pojęcia, do czego się odnosiła. Poza tym fajne ciepłe kapcie ludzi, którzy znają się już jednak dość dobrze i wystarczy pół słowa albo przeciągnięta odpowiednio pauza, żeby pointa dopowiedziała się sama. Przykład; całkiem pusta droga przez park w naprawdę dość oszałamiająco pięknej okolicy. Zero zmartwień, zero problemów, same pozytywne bodźce. W oddali na drogę wjeżdża samochód, więc musimy minimalnie zejść na bok, który to fakt Pauli wita rzetelnie sfrustrowanym "Nie no, kurwa, pewnie." Nie komentuję. Odczekuję chwilkę, aż dysonans dotrze. Dociera niezawodnie i mamy pół minuty chichrania.
Ciąg dalszy później, teraz pora na Legion.
* że black cock, tak?

No comments:
Post a Comment