Miałem przerwę sprawozdawczą, bo wpadłem w tutejszy rytm i po prostu mało się działo. Trochę już rozumiem, dlaczego ludzie wyjeżdżają POPISAĆ - naprawdę niewiele cię rozprasza, jak nie znasz nikogo w mieście.
Wstaję koło 11, jem jakieś śniadanie, przepierdalam trochę czasu, a potem zabieram się do pracy. Jak skończę połowę albo całość (w zależności od tego, jak szybko mi idzie) dniówki scenariuszowej, idę do sklepu po obiad. Jem głównie gotowce z supermarketu Coop, który jak rozumiem jest jakąś kooperatywą, tylko na poziomie przemysłowym. Gotowce = kluski z różnymi rzeczami. Na wagę. Są przepyszne, robione codziennie i kosztują 3-4 euro.
Czasem zamiast obiadu styknie mi foccacia z dziupli na głównym placyku naszej dzielnicy. Różnie bywa.
Raz na kilka dni idę pozwiedzać, co zabiera mi zwykle ok. 4 godziny, bo wszędzie łażę na piechotę, a jednak nie mieszkam w centrum. Po tych spacerach mam zwykle materiał na wpis - tak jak wczoraj - ale nie zawsze, bo przykładowo poprzednio poszedłem za rzekę i oprócz tego, że obszedłem OD ZEWNĄTRZ prawie całe ogrody Boboli i Belweder (żeby wejść trzeba zapłacić, a z takimi rozrywkami czekam na gości), nie znalazłem na tym spacerze prawie niczego. No dobra, ulica Machiavellego jest super, ale nie za bardzo da się ją oddać na zdjęciach.
Potem wracam do domu i kończę scenariusz albo zabieram się za coś kolejnego. Na koniec gram na kompie (wyszły rozszerzenia do EU4 i Hearthstone'a, co okazało się zgubne) lub oglądam seriale i idę spać. A od rana powtórka.
Absolutnie się nie nudzę, nie ciągnie mnie do żadnych kin ani tego typu atrakcji. I właściwie, o dziwo, jeszcze nie tęsknię za Warszawą. Jest mi tu dobrze, wokół jest ładnie, mam pracę, którą muszę wykonać - koniec. To trochę taka bardzo uproszczona wersja życia, bez większości zaawansowanych funkcji.
Kontakt z ludźmi odhaczają mi współlokatorzy. O Andrei już pisałem, ale dodam może jeszcze, że jest psychologiem dziecięcym zajmującym się dziećmi z różnymi zaburzeniami, oraz filmowcem-amatorem (ostatnio kręcił jakiś rodzinny kinderbal kamerą Super-8 i strasznie się tym jarał). Muszę też przyznać, że jest dość przystojny, zwłaszcza w wersji roznegliżowanej.
Nowy Niemiec ma na imię Norman i pisze doktorat o jakiejś kolei wschodnioafrykańskiej. Ale, jak się okazało, nie dlatego, że ma jazdę na pociągi, lecz dlatego że kocha dzieci i Kenię. Did not see that coming. W ramach służby cywilnej (tego, co można robić w Niemczech zamiast wojska) spędził kilka lat w Kenii opiekując się dziećmi i ucząc je niemieckiego i bardzo chciał tam wrócić, więc znalazł sobie temat doktoratu, który mu to umożliwia. Jest we Florencji na tym samym stypendium, co Chochlik, ale nie lubi jej i nigdy nie udało mu się tu aklimatyzować, więc mieszka gdzie indziej i przyjeżdża tylko wtedy, kiedy musi. Jest sympatyczny, nieinwazyjny i lubi gotować (zrobił już raz fantastyczne risotto), więc kolejny trafiony strzał.
Ogólnie jest miło i spokojnie, ale cieszę się na występy gościnne warszawiaków, bo fajniej będzie tego wszystkiego podoświadczać z kimś, kto też patrzy na to świeżym okiem. Chociaż właśnie do mnie dotarło, że Pauli tu mieszkała i zna włoski. Jakub tak samo. Ok, czyli cały ratunek w Świąto.
Żeby nie było zupełnie bez multimediów - na koniec Kosowianin pukający do nieba bram:

No comments:
Post a Comment