Dziś polazłem na spacer w miejsce, do którego trafiłem przypadkiem pierwszego dnia, żeby spenetrować je bardziej świadomie, i okazało się to być moją najlepszą dotychczasową decyzją. Będzie tym razem trochę bardziej fotostory, bo dziwnym zrządzeniem losu uwieczniłem kolejne etapy swojego odkrycia.
Zaczęło się od tego, że postanowiłem odnaleźć punkt widokowy, który mi się tak spodobał. Udało się, okazało się że jest rzut beretem od naszego mieszkania, więc tego pierwszego dnia, gdy plątałem się na ślepo po mieście, obrałem podświadomie kierunek na przyszłe lokum. Punkt widokowy był tak ładny, jakim go zapamiętałem, więc posiedziałem sobie tam, zjadłem kawałek pizzy, w który się przezornie zaopatrzyłem (poprzednio łaziłem na głodniaka i pod koniec opadłem z sił), po czym ruszyłem dalej Via Bolognese. bo okazało się, że ona idzie jeszcze wyżej, a ja kurwa kocham panoramy.
Via Bolognese jest dość ruchliwą ulicą z bardzo wąskimi chodnikami, czasem całkowicie zablokowanymi np. kontenerami na odpady, więc adrenalina jest. A gdy już myślisz, że ogarniasz, Florencja wrzuca cię na kolejny poziom:
Well played
Tu stwierdziłem, że jednak basta, więc odbiłem w pierwszą możliwą boczną uliczkę - za tym żółtym domem z powyższego zdjęcia. I moim oczom ukazał się taki widok:
Intrygujące. No dobra, to podchodzę bliżej.
Remont, tabliczka o Matce Boskiej. Ale co to za półotwarta brama?
Okej. Tak. Zdecydowanie tak.
Gdy opuściłem telefon i podszedłem trochę bliżej, zauważyłem półnagiego rowerzystę - to jego czerwoną koszulkę widać w oddali na powyższym zdjęciu. Nie wiem, jakim cudem on sam się na nim nie znalazł, ale nie błyszczał się ani nie palił, więc raczej nie był wampirem. Może po prostu siedział w krzakach*. Bardziej od niego interesowało mnie zresztą, dokąd prowadzi ta ścieżka.
Gdy opuściłem telefon i podszedłem trochę bliżej, zauważyłem półnagiego rowerzystę - to jego czerwoną koszulkę widać w oddali na powyższym zdjęciu. Nie wiem, jakim cudem on sam się na nim nie znalazł, ale nie błyszczał się ani nie palił, więc raczej nie był wampirem. Może po prostu siedział w krzakach*. Bardziej od niego interesowało mnie zresztą, dokąd prowadzi ta ścieżka.
Okazało się, że do gaju, madafaka. W środku miasta. Słońce, cisza, żywej duszy.
A na dole coś takiego. Były tam też stoliki piknikowe, huśtawka dla dzieci, bramki do gry w piłkę i widok na okoliczne wzgórza. Ani śladu miasta. Portal w plener. Na mapie tego miejsca po prostu nie ma, więc nadal nie wiem, co to takiego, ale zamierzam zaciągnąć tu każdego, kto przyjedzie mnie odwiedzić.
W drodze powrotnej znalazłem wspomniany w pierwszym wpisie instytut ds. niepełnosprawnych (or smth) z "wodopławem", który postanowiłem tym razem uwiecznić.
Za wodopławem zaś, na tej samej ławeczce, siedziała ta sama zblazowana pani z tym samym pieskiem. Jak bum cyk cyk,
Magia. Dziwna i piękna.
* dopiero po powiększeniu zdjęcia zobaczyłem, że on na nim jest, tylko akurat kuca.







No comments:
Post a Comment