Thursday, April 20, 2017

Punchlines

Dziś poszedłem na spacer w stronę dziwnej konstrukcji, która okazała się być bardzo brzydkim nowoczesnym kościołem. W okolicy były tylko tory kolejowe, wylotówka i jakieś nieciekawe przedmieściowate budynki, więc spojrzawszy na mapę zajrzałem jeszcze do pobliskiego czegoś o nazwie Coverciano. Które okazało się być równie brzydką sypialnią. Ogólnie w tamtą stronę nie ma co chodzić. Jedyna cecha wyróżniająca - w chuj placów zabaw, więc najwyraźniej tam Florencja trzyma swoje dzieci.

W drodze powrotnej zjadłem bardzo niedobre lody (nie wiedziałem, że da się zjebać pistacjowe, a tu proszę) i teraz strasznie boli mnie żołądek. Próbowałem sobie zrobić kompres z jednego z piętnastu termoforów Chochlika (i chyba jedynego, który został w mieszkaniu), ale okazało się że przecieka.

Jak widać dzisiejszy dzień nie należy do super udanych. Dlatego zamiast obrazków będzie krótka przypowieść o włoskim współlokatorze. Jak pisałem - nie idzie mu jakoś super z angielskim. Rozumie dość dużo, choć często trzeba powtarzać słowa, ale jak samemu coś mówi, to zawiesza się prawie na każdym. Okazuje się jednak, że ma niezłe poczucie humoru, które udaje mu się czasem rozpiąć nawet na równoważnikach zdań:

Wojtek: Wait, you're still up? What the hell, man, it's almost 4am. Don't you have work in the morning?
Andrea: Vampire. You virgin?

Wojtek: You brought back horrible weather. It was cold when you were leaving, then we had lovely weather over Easter, and now you're back and it's cold again.
Andrea: Science.

Wojtek: <tu niestety nie pamiętam konkretów, bo byłem trochę pijany, ale perorowałem do niemieckiego współlokatora, po czym nagle przerzuciłem się na włoskiego>
Andrea: Hey, hey, don't shoot the mascot!

Więc miewa momenty.

Wczoraj mieliśmy wieczór trójstronnej kuchennej integracji przy winie i jedzeniu. Było dość zabawnie. I już wiem, które tanie czerwone jest dobre - Bolgheri.

Niestety nadal wolę białe.

No comments:

Post a Comment